Zima, mnóstwo śniegu, przystrojony świątecznie Gdańsk i cztery siostry. Po raz trzeci odwiedziłam tę przesympatyczną rodzinę, by sprawdzić, czy Albert podwinie rękawy i spróbuje swoich sił w swataniu. Byłoby to już jego trzecie podejście. Biorąc pod uwagę, że już ma dwóch zięciów i dwoje wnucząt... miałam rację. Nie spoczął na laurach.
Dziewczyny nie mogą uwierzyć, że w tym roku tata odpuści. Jest dla nich jasne, że muszą się szykować... już wiedzą na co. Kiedy w ich progu staje Robert, jego pojawienie się budzi coś uśpionego w Leonie. Pamiętacie? To wierny przyjaciel przede wszystkim całej czwórki. Czy w końcu będzie to odpowiedni moment, by pójść o krok dalej? Nabrać odwagi? Tylko ta klątwa wciąż nie daje spokoju. A jak się nie uda? I podzieli los swoich męskich przodków?
Na szczęście nie jest sam. Są siostry, które chyba dobrze widzą na kogo Leon patrzy dłużej...
„Miłość pod skrzydłami anioła” zaczarowała mnie od pierwszych słów. Piękna, zimowa historia. W mojej głowie taka śnieżna, biała. Jest tu zabawnie, ale i wzruszająco. Chociaż pewnie ci, którzy znają pierwszy i drugi tom szybko wpadną co tym razem zgotuje nam autorka, nie odbiera to przyjemności z lektury. Pani Dorota Milli tę trylogię przed nami namalowała, bo czytając ma się wrażenie, że te postacie i miejsca, zdarzenia naprawdę widzimy.
Uważam, iż te powieści są IDEALNIE nadają się na ekranizację. Ja już dopasowałam aktorów do bohaterów występujących w książkach.
No to jak? Kiedy film? :)

Komentarze
Prześlij komentarz