Myślę sobie, że dobra książka to taka, którą się pamięta. Pamięta emocje, jakie podczas czytania towarzyszyły, uczucia, to czy wywołała uśmiech, śmiech, łzy. Jeśli patrzeć pod takim właśnie kątem to „Spotkajmy się w Central Parku” jest średnia. Było miło, sympatycznie, ale jakby jej nie było, to w sumie nic by się nie stało.
W zeszłym roku miałam okazję poznać podobną historię do tej i muszę uczciwie przyznać, że ta jest lepsza ale wciąż nie „świetna” albo „najlepsza”.
Ot, lekka pozycja, po której nie należy się spodziewać... niczego. W innym przypadku rozczarowanie murowane.
Życie Knight'a Underwood'a układa się niezwykle pomyślnie i na wysokim poziomie. Ekskluzywne mieszkanie, satysfakcjonująca praca w zawodzie redaktora plus pokaźna ilość bestsellerów na koncie. No i oczywiście powodzenie u płci pięknej. Czego chcieć więcej? Może tylko skoku na wyższy szczebel kariery, ale to tylko kwestia czasu. Przecież co takiemu mężczyźnie może pójść nie tak!
A jednak!
Na jego zawodowej drodze staje kobieta, która, on jest tego pewien, będzie jego asystentką. Nic bardziej mylnego. Victoria staje się szefową Knighta... Przed nimi dość wyboista droga.
Czy będą chcieli współpracować?
A jeśli to jak ta współpraca się potoczy?
Dla mnie osobiście „Spotkajmy się w Central Parku” okazała się być książką pustą. Nie pamiętam, żeby była jakoś zgrabnie rozbudowana. Kojarzy mi się tylko ten wyżej opisany wątek. Nie trafiła do mnie na dłużej. Początkowo podeszłam do niej z dużym entuzjazmem, ale im dalej w słowa tym bardziej wiało znużeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz