„Lekcje chemii” Bonnie Garmus już zawsze będzie mi się kojarzyła z dwudziestym drugim dniem sierpnia ubiegłego roku kiedy to wpadła w moje ręce. Pamiętam bo przed tym miało miejsce istotne dla mnie spotkanie.
Oczywiście nie wzięłam się za nią od razu. Rzadko mi się to zdarza. Ale jak już wzięłam... to trochę mi zeszło. I dobrze! Szkoda byłoby za jednym posiedzeniem połknąć tak dobrą książkę. Teraz w księgarniach ten tytuł jest dostępny w wersji poszerzonej o dwa rozdziały. Nie ukrywam, że jestem ciekawa co w nich się wydarzyło. Bo jak tu nie być skoro moja wersja tak mocno mnie przejęła?
Elizabeth nie sposób nie polubić. To kobieta zadziorna i przebojowa, co nie jest mile widziane w czasach, w których przyszło jej żyć. Gdyby tego było mało- jest z zawodu chemiczką. Można sobie bez trudu wyobrazić co to wszystko może i w zasadzie oznacza. W pracy tylko jeden mężczyzna spogląda w jej stronę naprawdę czystym, życzliwym spojrzeniem. Reszcie obecność Elizabeth cóż, najdelikatniej mówiąc przeszkadza. I właśnie z Calvinem Evansem zaczyna ją łączyć prawdziwa chemia. Z tejże miłości na świecie pojawia się urocza dziewczynka a kilka lat później chemiczka zostaje samotną matką i kulinarną, telewizyjną gwiazdą.
Jak to możliwe?
Tego koniecznie musicie dowiedzieć się czytając „Lekcje chemii” Bonnie Garmus. Mnie powieść bardzo przypadła do gustu. Nawet teraz, długo po zakończeniu lektury, z przyjemnością wracam do niej pamięcią. Była taka pełna, głęboka. Nie została potraktowana po macoszemu tylko zyskała niezbędną uwagę. Doskonale zarysowani bohaterowie również zrobili swoje. Bardzo, ale to bardzo dobra propozycja wydawnicza od Marginesów. Polecam serdecznie.
Komentarze
Prześlij komentarz