I tom serii „Love in Galway”.
Z całą pewnością „Twoja aż po grób” wyróżnia się na tle innych powieści z kategorii obyczajowej/romantycznej. Oczywiście wyróżnia się tematyką. Przyznajcie... rzadko w historii jest mowa o zakładzie pogrzebowym, prawda?
Sięgam pamięcią wstecz i udaje mi się wyłowić tylko jedną taką.
A przecież chyba nie czytam mało...:)
Przed przystąpieniem do lektury miałam mieszane uczucia. I takie również mam teraz jak wspominam fabułę książki. Wzięłam ją przede wszystkim: „bo to przecież Albatros. Będzie dobre!”. No cóż, nie do końca miałam rację.
W moim odczuciu jest mdła.
Czegoś tu wyraźnie zabrakło, ale czego?
Właśnie to jest najgorsze, jak nie potrafię dokładnie określić.
Uważam, że została potraktowana po macoszemu. Skoro to Irlandia mogłoby być dużo opisów krajobrazów.
A tymczasem dostajemy taką opowiastkę, którą szybko przeczytamy a jeszcze szybciej o niej zapomnimy..
Ale to oczywiście tylko moje zdanie...
Callum Flannelly jest spadkobiercą... zakładu pogrzebowego. Chłopak woli przebywać między nieboszczkami niż chodzić na romantyczne spotkania.
Kiedy na jego drodze staje Lark, dziewczyna, która przybywa do Irlandii, by tutaj zacząć na nowo po bolesnej stracie (to mnie trochę złapało za serce), coś zaczyna się w nim zmieniać.
Zawierają między sobą pewien układ.
Jak to się zakończy?
Komentarze
Prześlij komentarz