Tom dziewiąty.
Jeszcze dwa i zakończę przygodę z tą serią. Nie jest to dobra informacja.
Zżyłam się z bohaterami, tymi, którzy są obecni w każdym tomie.
Te książki okazały się strzałem w dziesiątkę. Świetnie spędzam z nimi czas. Próbuję sobie je dozować, ale zawsze napotykam na fragment, po którym już biegnę do finału.
Autorka zawsze potrafi bardzo zaciekawić.
I zagmatwać, żeby później krok po kroku poplątanie prostować na oczach czytelników.
Może ktoś też tak miał, że czytał i czytał i w pewnym momencie orientował się, że to już...
Tak to właśnie z Lackberg jest.
„Pogromca lwów” był równie fantastyczny jak książki go poprzedzające.
Żywo zainteresował mnie tutaj wątek jeździecki i wątek cyrku. Nawet znalazło się miejsce na wzmiankę o Polsce.
Victoria ulega wypadkowi, z którego już się nie wybudza do życia.
Śledztwo wykazuje, że to ona zaginęła cztery miesiące wcześniej. Gdzie są pozostałe ofiary? Przecież było ich więcej...
Patrząc na nią wiadomo, iż była okrutnie przez ten czas traktowana.
Jest bardzo okaleczona.
Z drugiej strony mamy Erikę, która podejmuje się zdobycia informacji na temat tkwiącej za więziennymi kratami Laili. Wszystko wskazuje na to, że zabiła ona męża.
Ale nie chce o tym rozmawiać...
Czy upór pisarki i jakiś szósty zmysł dobrze jej podpowiadają, że sprawa Victorii i Laili w jakiś sposób się łączy?
A może jest to tylko „pobożne” życzenie, żeby tutaj doszukiwać się wspólnego mianownika?
Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz