Na cykl „Przystań śpiących wiatrów” składają się: „Wiosna cudów”, „Schody do lata” i „Szepty jesieni”. Cudownie nastrojowa seria, która na dłużej zostanie mi w pamięci. Na pewno! Zajmijmy się teraz tomem numer dwa. Lubię wspominać, że został dla mnie zakupiony na targach książki w Warszawie w ubiegłym roku. Choć to oczywiście niczego do recenzji nie wnosi, ale skoro to moje to mogę tu się „wypisać”, prawda?
Chciałabym powtórzyć, że byłam, może nadal trochę jestem, zaskoczona tym, że Magdalena Kordel tym razem serwuje nam w powieściach cięższy emocjonalnie kaliber. Ale wyszło jej to tak dobrze, że czytelnik nie czuje się przytłoczony. Ja po lekturze najczęściej wspominam klimat, jakim otuliła bohaterów i mnie również. Wyjątkowy i niepowtarzalny. „Schody do lata” mocno pachną mi Bieszczadami! Uwielbiam ten zapach.
Związek Melanii i Jacka pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Trudno powiedzieć, że łączy ich miłość, bo TAK uczucie na pewno nie wygląda, a przynajmniej nie powinno. Nad Melą czuwają dobre dusze, które w porę wysuwają pomocną dłoń. I tak oto ponownie przenosimy się do tajemniczego pałacu w Kotkowie. W jego ścianach Melania z ulgą oddycha od „ukochanego” i zanurza się w Bieszczadzki świat.
Od tego rozpoczyna się zmiana, która, miejmy nadzieję, będzie trwała. Bo wiadomo jak to jest, niby odchodzimy w to lepsze, ale wciąż czujemy przyciąganie do przeszłości....
Jak będzie tutaj?
Magda Kordel po raz kolejny mnie nie zawiodła.
Bardzo doceniam jej subtelne pióro.
Niesamowicie ujęły mnie też relacje między bohaterami. Ich empatia. Więzi rodzeństwa, każdy chciałby takie zbudować i utrzymać, bez wątpienia!
Polecam z czystym sumieniem i lecę kontynuować „Szepty jesieni”.
Trzeci tom serii pachnie oczywiście jesienią, ale też magią...
Komentarze
Prześlij komentarz