Santa Montefiore pisze słoneczne powieści. Mrok w życiu bohaterów, którzy przecież go doświadczają tak jak każdy, nie jest w stanie przyćmić w nich światła. „Ostatnia podróż Valentiny” to pierwsza z dwóch części historii o pięknej Albie i Fitzu. Kontynuacja to „Włoskie zaręczyny”.
Albę wychowywał ojciec. Kiedy dziewczyna podejmowała temat matki, milczał. Nie może się z tym pogodzić i postanawia na własną rękę „prześledzić” losy rodzicielki. W ten właśnie sposób trafia do Włoch, o dziwo już nie jest powstrzymywana przez tatę. Thomas poznał Valentinę w czasach drugiej wojny światowej. Uczucie wybuchło niemal natychmiast. Pojawiła się Alba, jako owoc tego związku... Jak później potoczyły się losy tej dwójki, że teraz Thomas tworzy związek z kimś innym?
I tak oto mamy dwie strefy czasowe. W przeszłości Thomasa i Valentinę a w teraźniejszości Fitza i Albę, kobietę pełną wdzięku, ale mam wrażenie, że w ogóle nie zna pojęcia klasy oraz skromności. Świadczy o tym choćby scena dotycząca stosownego ubioru do kościoła. Nawet tam chciała kusić mężczyzn swoim ciałem.
Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, która część książki okazała się ciekawsza. Jestem skłonna zachwalać całość bo uważam, że na to zasługuje. „Ostatnia podróż „Valentiny” to idealna propozycja na wakacyjny wypoczynek. Nie angażuje a pozwala odpocząć i wyzwala same pozytywne emocje. No, można się jedynie do Alby trochę przyczepić z wyżej wymienionych powodów, ale myślę, że to nie odbierze frajdy z lektury.
Kiedyś czytałam „Włoskie zaręczyny” bez znajomości „Ostatniej podróży Valentiny”. Ba, nie miałam pojęcia, że taka powieść istnieje. Muszę przyznać, że teraz, mając za sobą lekturę obu, przybijam piątkę wszystkim, którzy ZAWSZE WSZYSTKIE serie czytają po kolei. Nie ma nic lepszego od całej historii w porządku podanym przez autora.
Komentarze
Prześlij komentarz