Tom siódmy.
Ubiegły rok upływał mi pod znakiem „Siedmiu Sióstr” Lucindy Riley. I w ten właśnie sposób zapisał się w mojej pamięci. 2025 to Camilla Lackberg, zdecydowanie. Za mną kolejny tom. Jestem w trakcie lektury „Fabrykantki aniołków”. Kończąc „Latarnika” miałam nieodparte wrażenie, że potrzebuję pauzy, ale rzeczywiście było to tylko wrażenie, ponieważ „chwilę” później już brałam się za następną część. Im bliżej końca tym większy smutek... co zrobić. Wszystko, co dobre, szybko się kończy, prawda?
Seria wciągnęła mnie wręcz bez reszty a „Latarnik” wywołał ciarki na plecach. Cóż to była za część!
Rozpoczyna się od ucieczki kobiety z synem. Jej zakrwawione dłonie chwytają kierownicę. Po pewnym czasie trafiają oni na Wyspę Duchów umiejscowioną nieopodal Fjallbacki. Chociaż matka jest przekonana, że tam będą bezpieczni, nie jest to prawdą. Nawet na takim przysłowiowym końcu świata człowieka dosięga prawda i sprawiedliwość.
Dlaczego kobieta ucieka i o co chodzi z tą krwią na rękach?
Lata wcześniej na tę samą Wyspę trafia inna kobieta, świeżo upieczona żona, która nie ma łatwego życia a marzenia o miłości i dobrym małżeństwie szybko ulatują z jej serca. Dopiero syn daje jej radość, którą nie burzy nawet przerażająca prawda o mężu, którą odkrywa.
Jak można żyć w takim zakłamaniu?
Dwie historie łączące się ze sobą fundują czytelnikowi prawdziwy rollercoaster emocji. Do tego dochodzi oczywiście sporych rozmiarów wątek obyczajowy, na który zawsze bardzo czekam. „Latarnik” z wątkami nadprzyrodzonymi był strzałem w dziesiątkę. Muszę szczerze przyznać, że zawsze mocniej interesują mnie te czasy przeszłe. Zwykle już na początku staram się odgadnąć jak będą się łączyć z rzeczywistością. I cóż, zwykle nie udaje mi się połączyć tego poprawnie. Zawsze jestem zaskoczona! O to właśnie chodzi, prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz