Tekst powstaje we współpracy z Wydawnictwem Filia. Serdecznie dziękuję.
Filmowy świat. Czerwony dywan. Premiery. Bale. Bankiety. Aktorstwo. Wszystko co z tym związane, może się jawić jako coś bardzo, bardzo kuszące. Jeśli zdarza nam się w ten sposób dumać, pani Barbara Wysoczańska najnowszą powieścią sprowadzi nas na ziemię. „Aktoreczka” to naiwna, wyzwolona kobieta. Tak odbieram tytuł jak go słyszę lub czytam. Zdecydowanie inaczej sprawa wygląda z aktorką. Ale zanim można zacząć określać się tym drugim zwrotem, „trzeba” zacząć od pierwszego?
1950 rok. Nowy Jork.
Lauren Evans jest sławną aktorką i piękną kobietą noszącą pewną tajemnicę, która sięga czasów nazizmu. Na pierwszy rzut oka oczywiście ma wszystko. Sławę, pieniądze. Ale kiedy światła kamer gasną, paparazzi znikają kobieta topi smutki w dużej ilości alkoholu. Jest bardzo samotna. Konrad Rogowski natomiast para się fotografią. Wdowiec, ojciec Emilki, wchodzi w świat zupełnie sobie obcy. Pełen intryg, blichtru, poklasku. Wszystko po to, aby dostać się do mężczyzny odpowiedzialnego za śmierć żony. Ta sprawa przyciągnęła go do Nowego Jorku i do Lauren Evans. Jak potoczą się losy bohaterów? Jaki finał zgotowała im autorka?
„Aktoreczka” Pani
Barbary Wysoczańskiej to książka, która ma w sobie to niemożliwe
do wytłumaczenia coś. Lekkie pióro i niebanalny pomysł na fabułę
równa się pełni szczęścia dla czytelnika. Gwarantuję, że nie
przesadzam ani trochę. Jeżeli czytając moje słowa kiwacie głowami
z takim uśmieszkiem pt. „Dobra, dobra zobaczymy. Przeczytam”,
nic lepszego nie mogłoby się zdarzyć. Proszę dajcie jej szansę.
Jest tego warta. Tak, zdecydowanie. „Aktoreczka” jest tego warta.
Mam nadzieję, że to, co najlepsze otrzyma. Ona jako bohaterka i
jako książka. Kobieta będzie szczęśliwa a książka będzie
wciąż czytana.
Komentarze
Prześlij komentarz