Wydawnictwo Kobiece w
swojej bogatej ofercie skrywa perełki. Osobiście często przeglądam
ich internetową witrynę w poszukiwaniu lektur godnych uwagi.
Starannie wczytuję się w krótkie notki na temat fabuły i zacieram
rączki. Tak właśnie było przy książce „Zakochani po uszy”
autorstwa Jenn McKinlay. Sympatyczna żółć okładki już od
pierwszego spojrzenia wywołuje pozytywne emocje i podsuwa obietnicę, że treść również przypadnie nam do gustu. Trudno oprzeć się
takiej pozycji.
Można dzielić nas na
przeróżne grupy. Jedni uwielbiają chomiki, drudzy mówią im
stanowcze nie, jedni przepadają za królikami, drudzy zaś wzruszą
ramionami... wymieniać można bez końca. Teraz jednak głównie
bierzemy na tapetę dwie grupy. Tych, którzy pałają gorącym
uczuciem do psów i tych, którzy na piedestale bezapelacyjnie
stawiają koty. Niniejsza książka to trochę ukłon w stronę
pierwszych wymienionych. Ale tylko trochę...
Emma szykuje się na
najważniejszą uroczystość w swoim życiu. Lada moment poślubi
Brada. Na kilka tygodni przed ślubem przygotowania trwają w
najlepsze. Na miejsce, gdzie ma się odbyć ceremonia, po długiej
nieobecności przybywa Mac. Dziewczyna przed siedmioma laty została
porzucona przed ołtarzem właśnie w tym kościele, w którym
ślubować będą jej przyjaciele. Teraz obawia się, jak zareaguje
na dobre znane miejsca i bolesne wspomnienia z nimi związane. Jednak
jak się okazuje, może odetchnąć z ulgą, gdyż wir wydarzeń, w
jakie chcąc nie chcąc zostanie wplątana, nie pozostawi w jej sercu
zbyt wielkiej przestrzeni na lęk. Kiedy Emma prosi przyjaciółkę,
by ta otoczyła opieką jej zranionego przez rozstanie z ukochaną
brata, Mac nie wie, czy cieszyć się, a może wręcz przeciwnie?
Kiedyś coś połączyło Gavina i Mackenzie... dziewczyna usiłuje
to wyprzeć z pamięci aż tu nagle pojawia się ta prośba. Odmówić
nie może, więc pozostaje jej tylko jedna możliwość, udawać, że
wydarzenia z przeszłości ani trochę jej nie obchodzą. Jak to
jednak bywa rozum swoją drogą a serce w zupełnie innym kierunku.
„Zakochani po uszy” to
książka z gatunku lekkich i bardzo przyjemnych w odbiorze. Nie
wystąpiły żadne zgrzyty podczas czytania, które spowolniłyby
lekturę, czy też sprawiły, że nie mam ochoty na ciąg dalszy. Mam
i to spory apetyt na więcej od tej autorki. Było zabawnie i
romantycznie. Czego chcieć więcej? Jeżeli chodzi o psa, o którym
wydawca wspomina na okładce książki, bo sądzę, że warto o nim
wspomnieć, to, jeśli ktoś sięgnie po tę powieść tylko, albo
przede wszystkim, ze względu na zwierzaka, mocno się rozczaruje.
Psiak jest taką maleńką, rozgrzewającą serce wisienką na
torcie, dla mnie to akurat był atut. Teraz z niecierpliwością
oczekuję tomu II. Będę na niego polować, na pewno. :)
Komentarze
Prześlij komentarz