Dzięki Wydawnictwu Filia powstaje ten tekst.
Debiutancka historia spisana przez Panią Annę Rybakiewicz jest trudna. Nie ma co się oszukiwać, to zdecydowanie nie lekka opowieść. Ale mówię tutaj oczywistości, przecież już sam tytuł mówi wiele. Ale pierwsza książka i taka tematyka? Zastanawiałam się jak autorka to udźwignie. Wyszło jej to znakomicie. Na prawdę. Znacie na pewno to przekonanie, że kobieta lekarzem to nie ma prawa się udać. Szczególnie w przeszłości było to na porządku częstym, żeby nie przesadzić, że dziennym. Ale płeć piękna za nic miała takie stwierdzenia i do swojego uparcie dążyła. Efekty możemy sami obserwować.
Jest rok 1941. II wojna światowa. Alicja Sambor, wdowa, ucieka z Warszawy z córką Klarą. Pomimo tego, że kobieta musi być odpowiedzialna za swoje dziecko, ani na chwilę nie przestaje być lekarzem. Swoją misję pomocy ludziom traktuje niezwykle poważnie. Stąd też kiedy podczas podróży widzi rannego niemieckiego żołnierza, spieszy na ratunek. Tym działaniem sprawia, że jej drogi na dłużej skrzyżują się z komendantem Franzem Hizelem.
Powiem Państwu tak: czytałam już wiele książek o fabule historycznej. Wiele takich, w których prym wiodą kobiety. Mimo to za każdym razem jestem pod ogromnym wrażeniem. Pod wrażeniem ich odwagi, determinacji i waleczności. Nie inaczej jest też w przypadku „Lekarki nazistów”. Czyta się ją bardzo płynnie i zostaje na długo. Oczywiście przez Alicję Sambor. Ona nie patrzyła jakiej narodowości jest jej pacjent. Trzeba było leczyć? Leczyła. Można by powiedzieć, że teraz takich lekarzy ze świecą szukać, ale to nie prawda. Nie jest tak trudno na takich trafić. Trzeba mieć po prostu szczęście. Ja mam. Mam w pamięci takich, którzy rzeczywiście chcieli mi pomóc. Myślę, że jak do każdego zawodu tak i tutaj- powołanie jest niezbędne. Na przykładzie głównej bohaterki tej powieści doskonale widać, że ona je miała i spełniała swoje obowiązki zawsze i wszędzie.
Bardzo Państwu polecam. I dziękuję jeśli doczytaliście do końca.
Ukłon dla Was.
Bardzo chciałabym mieć tę książkę. Recenzja tylko potwierdza moje zamysły.
OdpowiedzUsuń