Jakiś czas temu kurz spadł z kolejnej części serii „Kobiety z ulicy Grodzkiej”. Był to bardzo udany powrót do Krakowa (i nie tylko), po którym oprowadziła mnie Pani Lucyna Olejniczak. Czwarty tom czytało mi się bardzo sprawnie i przyjemnie. Bardzo wszystkim polecam tę serię.
W mieszkaniu przy ulicy Grodzkiej jest bardzo kobieco. To za sprawą... nie. To przez wojnę. Mężczyźni zostali zmobilizowani do służby Ojczyźnie a towarzyszki ich życia wiernie czekają na ich powrót. Kobiety. Wszyscy mówią, że jesteśmy kruche, delikatne i czułe. Na kartach książek, których fabuła przebiega na tle wojennych zawieruch, doskonale widzimy, iż obok wyżej wymienionych cech, jesteśmy też (jeśli wymaga tego sytuacja) twarde i silne. Nie inaczej jest tutaj. Pomimo wiadomej sytuacji, Matylda nie czuje się zwolniona z poszukiwań przyjaciółki Meli. Czy odnajdzie dziewczynę? Wszechstronne działanie, czyż tego też dobrze nie znamy? Kraków, czy to ten ze starych pocztówek, czy teraźniejszy ma w sobie to coś. Ale jeszcze większe coś wydobywa z niego Pani Lucyna Olejniczak. Uważam, że ten pomysł w tak świetny sposób mogła zrealizować tylko ona.
Kobiety z ulicy Grodzkiej są bardzo empatyczne. Nie odwracają się na widok potrzeb innych osób. Oj nie. Odnoszę wrażenie, że byłyby skłonne podać komuś pomocną dłoń nawet kosztem nadszarpnięcia swojego bezpieczeństwa. Autorka również w tym tomie nie szczędzi czytelnikom różnorakich emocji. Po raz kolejny odwiedzamy bohaterów, którzy są bardzo prawdziwi a ich życie to prawdziwa sinusoida. Polecam całą serię. Jest napisana w sposób lekki przez co lektura zajmuje bardzo mało czasu. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się tutaj przy okazji recenzji książki „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Emilia”.
Komentarze
Prześlij komentarz