Prezentowana dzisiaj książka jest luźną kontynuacją „Błękitnego domu nad jeziorem”. Aby dobrze rozeznać się w fabule drugiego tomu, nie koniecznie trzeba znać pierwszy.
Paulina Sikorska to młoda, samotna mama Maciusia. W tragicznym momencie życia pomoc otrzymała z rąk Zosi i Tosi. Kobiety przygarnęły ją pod dach pensjonatu i szybko nawiązały między sobą dobry kontakt. Po miesiącu pobytu w Mrówkach do Pauliny uśmiechnęło się szczęście. Na jej drodze pojawił się Bruno. Mężczyzna z krwi i kości, na którym spokojnie może się oprzeć i obdarzyć zaufaniem. Pokochał dziewczynę i jej syna całym sercem. Czyż może być większa radość?
Kiedy Paulina układa na nowo życie, do pensjonatu przyjeżdża pewien pisarz. Od pierwszych chwil w oko wpada mu młoda mama. Jego urok osobisty i czar jaki roztacza, sprawia, że trudno pozostać obojętną. Ich spotkania, siłą rzeczy, są na porządku dziennym. Przyszłość u boku Bruna już nie jest taka pewna. Dziewczynę zaczynają targać różne emocje. Gdzie jest ta prawdziwa miłość? Czy to na pewno motyle szalejące bezustannie w brzuchu?
Gdyby tego było mało, do Pauliny odzywa się również niemiły, nieproszony gość. Przeszłość. Nagła wiadomość o chorym ojcu to początek kolejnych rewolucji i życiowych zmian. Kto mógłby pomyśleć, że akurat w tym momencie na jaw zacznie wychodzić to, co dotychczas było tak dobrze ukryte.
Zdanie: „Nie oceniajmy książki po okładkach” warto sobie zakodować w pamięci i stale odświeżać. W innym przypadku można się mocno rozczarować biorąc do ręki powieść z kwiecistą ilustracją, która automatycznie przywodzi na myśl lekkość, dobroć, beztroskę pod rozłożystą koroną drzewa a w rzeczywistości oferuje coś innego.
„Szczęście w mazurskim domu” na pewno nie jest tytułem, który oferuje tanią rozrywkę. Przez trudne, zdarzenia mające miejsce w życiu bohaterów, czytelnik zostaje niejako zmuszony do przyjrzenia się sobie. Do jakich wniosków dojdzie?
Bohaterowie niniejszej książki to osoby, które możemy mijać na ulicy nie mając pojęcia, że borykają się z dokładnie takimi samymi rozterkami jak Paulina. To może być pani trzepiąca dywan na sąsiednim balkonie. Mnie osobiście takie książki stawiają (szkoda, że tylko na chwilę) do pionu , żeby nie oceniać, żeby poznać bliżej, zagłębić się w rozmowę i powstrzymać się od słów, które mogą wypłynąć z dobrych intencji a jednak drugiego zranić ponieważ zostaną przez niego źle odebrane. Brzmi to pięknie a przede wszystkim lekko. By takie zachowania weszły w nawyk trzeba czasami i całego życia... Nie mniej jednak myślę, że warto zawsze do tego wracać.
Chciałabym tutaj jeszcze wspomnieć, że chociaż fabuła jest bardzo realistyczna i bez problemu można wszystko „zobaczyć”, to tym co najmocniej działa na wyobraźnię jest mazurski krajobraz. To niesamowite, że powieść nie posiada rozbudowanych opowieści o przyrodzie a jednak wzmianki to tutaj to zaś w tamtym miejscu potrafią rozhulać myśli.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Filia.
Komentarze
Prześlij komentarz