Kiedy
Lou poznała Willa nikt nie sądził, że połączy ich coś
głębszego niż zwyczajna formalna relacja, pacjent – opiekun. A
jednak tak się stało. Mężczyzna podejmując taką a nie inną
decyzję zranił i opuścił dziewczynę prosząc, by ta żyła
pełnią, uśmiechała się, nie rozpamiętywała wspólnych chwil.
Jak to zrobić, gdy serce, wszelkie siły do porannego podnoszenia
się z łóżka, chęci, wszystko to odeszło wraz z ukochanym
mężczyzną? Z pomocą w takiej sytuacji przychodzą najbliżsi. To
oni wlewają siłę w osobę ogarniętą żałobą. U Lou było
jednak trochę inaczej.
Młoda
kobieta początkowo wiele podróżuje, zwiedza nowe miejsca,
kolekcjonuje nowe wspomnienia. Spełnia tym samym nie tylko własne
marzenia ale też Willa, który zawsze chciał, żeby rozwinęła
skrzydła i poznawała świat. Nagły wypadek, któremu ulega, ściąga
na nią wiele nowych wydarzeń. Przez niego, albo może należałoby
powiedzieć dzięki niemu poznaje osoby, które spełnią w jej życiu
ważną rolę. Pomogą krok za krokiem podnieść się z żałoby. Po
burzy z ulewnym deszczem Lou otrzymuje szansę na inne, pełniejsze
życie. Czy odważy się ją wykorzystać i spełniać pragnienia?
Druga
część przygód Lou nie może równać się z pierwszą. To pewne
ale... „Kiedy odszedłeś” jest bardzo dobrą kontynuacją. Nie
została napisana na siłę, na prośbę czytelniczek, na kolanie,
żeby tylko była. Z jej fabuły wiele można wziąć dla siebie.
To
nie tylko znakomita rozrywka ale również mądra opowieść o tym,
że w każdym okresie życia warto wierzyć, że najlepsze jest
dopiero przed nami. W lekturze bardzo korzystnie ukazano, iż jednym
w wielu sposobów na podnoszenie się z żałoby, jest pomoc innym.
To odciąga nas od smutku chociaż na moment.
Jojo
Moyes kolejny raz udowadnia, że można brać jej książki w ciemno.
Uważam, że niniejsza powieść ma szansę zachwycić swoją
prostotą. Właśnie dzięki niej wydała mi się taka wyjątkowa.
Pisarka pokazuje, że nie musi dużo się dziać na kartach książki,
by uznać ją za dobrą.
Komentarze
Prześlij komentarz