Ta książka jest... intrygująca. Tak na maksa! I mam z nią problem. Od przeczytania minęło trochę czasu i mogę powiedzieć, że jest taka nie narzucająca się. Nie tkwi uparcie w pamięci. W moim przypadku jej lektura była długa. Nie byłam jej wierna, wiecie, że biorę i czytam za „jednym” zamachem. Z „Marzeniem panny Benson” miałam mnóstwo rozstań oraz powrotów. Finalnie – cieszę się, że nie dałam za wygraną i doczytałam!
Margery Benson, średnio atrakcyjna kobieta, nauczycielka zajęć praktycznych w szkole postanawia zawalczyć o swoje marzenie. Pragnie wyjechać do Nowej Kaledonii i odnaleźć... złotego chrząszcza. To wielkie wydarzenie poprzedzają staranne przygotowania oraz poszukiwania asystentki. Zostaje nią Enid. Kobieta przebojowa, żywiołowa po prostu wulkan energii a także przeciwieństwo Benson. Czy odnajdą wspólny język i będą potrafiły ramię w ramię dążyć do celu?
Nie jestem tą powieścią bardzo rozczarowana, nie jestem również jakoś bardzo oczarowana. Przechodzę obok raczej obojętnie, mając świadomość, że są lepsze i gorsze książki. Tę umieszczam gdzieś pośrodku. A Państwu nie odradzam i nie namawiam. Myślę, że jeżeli będziecie mieli ochotę na coś niebanalnego to „Marzenie panny Benson” jest dobrym wyborem. W moim odczuciu jest też wymagająca. Przez kartki się nie płynie. Powiedziałabym, że jej lektura zajmuje trochę więcej czasu niż jeden wieczór. Ale, podkreślam, to moje zdanie. Wiecie, najlepiej wyrobić sobie swoje.
Dziękuję!
Komentarze
Prześlij komentarz