Kiedy lekko ponad tydzień temu od Wydawnictwa Espe otrzymałam niniejszą powieść i propozycję, żeby jej recenzję opublikować trzynastego listopada... radość połączyła się z lekkim lękiem. Czy podołam? Doping ze strony Pani współpracującej ze mną zrobił swoje. Jest jedenasty, krótko przed południem a powieść przeczytana.
Trzydziestokilkuletnia Beata marzy o miłości, uwielbia książki i czekoladę. Ponadto spełnia się w zawodzie bibliotekarki. Do czasu kiedy wskutek redukcji etatów zostaje zwolniona. Pociechą po stracie pracy staje się jej ulubiona czekolada, rodzice, którzy nie pozostają obojętni na los jedynej córki, podobnie jak Ula, a nagle pojawiająca się suczka, Mufka, dopełnia dzieła. Szybko kradnie serce swoich właścicieli. Zanim Beata rozpoczyna poszukiwania nowego zatrudnienia, wyjeżdża na wakacje. Nad morzem, z psiakiem i rodzicami u boku ma nadzieję na oddech. Pan Bóg jednak ma dla niej inny plan, który ma na imię Rafał. Mężczyzna z trudną przeszłością, którą nie sposób wymazać, zwraca uwagę na Beatę. Kobietę tak inną niż wszystkie z jakimi przyszło mu próbować budować przyszłość.
Ich częste rozmowy podczas spacerów są szansą na zbudowanie dobrych, silnych fundamentów, na których można budować dalej. Niestety. Niejako zaprzepaszczają ją ze względu na brak szczerości. Strach przed odrzuceniem sprawia, iż brak im odwagi na szczere konwersacje na temat przeszłości. To wszystko odbija się na zaufaniu. Czy zmarnowane na początku szanse, naprawdę takie są i nie sposób już tego naprawić? A może dla chcącego rzeczywiście nic trudnego i para ma jeszcze szansę?
Jak zawsze u Pani Małgorzaty Lis na kartkach książki pojawia się Pan Bóg. Tym razem relacja między Nim a bohaterami nie jest taka jasna, ale myślę sobie, że przez to bardzo prawdziwa. Zarówno Beata jak i Rafał potrafią postawić kawę na ławę w rozmowie ze Stwórcą. Jeśli są zawiedzeni Jego działaniem, mówią Mu to. Nie szukają wtedy słów modlitwy, nie łapią za różaniec tylko prosto z mostu. Jak do Przyjaciela. Uważam, że to dobre przypomnienie, żeby nie traktować Pana Boga tylko i wyłącznie oficjalnie. „Luźna” relacja to piękna relacja. Żywa i przynosząca owoce.
Pod przykrywką uroczej okładki kryje się dojrzała historia. Pełna ciepła, miłości rodzicielskiej, partnerskiej czy tej do zwierząt. Tym razem bohaterowie to ludzie dojrzali, ponad trzydziestoletni, z życiowym bagażem, którego mniej lub bardziej się wstydzą. Poszukujący trwałości, ale też lękliwi.
W książce jest również poruszony ważny temat niepełnosprawności. Bardzo podoba mi się podejście autorki do tej kwestii. Mówi ona między innymi, że „wszyscy jesteśmy niepełnosprawni, tylko po niektórych to widać”. Gdyby wszyscy szli tą ścieżką, myślę, iż już nikt nie patrzył na osobę poruszającą się przy pomocy wózka jak na kosmitę. Bo przecież ja też coś mam, to dlaczego Ty masz wzbudzać moją ciekawość.
Dla kogo jest ta powieść? Dla kobiet w każdym wieku. Tak sobie myślę, że wszystkie odnajdziemy w niej wiarę, nadzieję oraz miłość, a to istotne dla wszystkich niezależnie od wyznawanych wartości. To dobra historia, spokojna. Czytając czułam się maksymalnie rozluźniona bo wiedziałam, że nie znajdę tutaj żadnych erotycznych scen, których nie lubię.
Mogłabym tak jeszcze snuć opowieść o książce „Miłość, pies i czekolada”, ale nie o to przecież chodzi. Mam nadzieję, że już za kilka dni piętnastego listopada, najnowsza historia Pani Lis znajdzie się w Państwa dłoniach i sami dopowiecie sobie to, czego zabrakło w recenzji. Bardzo zachęcam.
Ślicznie napisane. Bardzo lubię takie powieści.
OdpowiedzUsuńAch, nie przepadam za takim rozgraniczeniem literatury na męską i kobiecą, bo sam często odkrywam pośród tych drugich naprawdę interesujące mnie książki :)
OdpowiedzUsuń